Od lat prawnicy, informatycy i przedsiębiorcy powtarzają, że prawo nie nadąża za cyfryzacją. I niezmiennie od wielu już lat to stwierdzenie jest prawdziwe. Ale czy prawo w ogóle może nadążyć za cyfryzacją, za Siecią?
Prawo dla państwa demokratycznego jest podstawą porządku i ładu społecznego, jest szkieletem na którym buduje się państwowość i społeczeństwo. O państwach demokratycznych mówi się, że są to państwa prawa – prawa regulującego niemal każdy aspekt działalności jednostek w społeczeństwie. W państwie demokratycznym, w państwie prawa, owo prawo ma pewną centralną funkcję, tj. zagwarantowanie jednostce istnienia jej praw – obowiązków i przywilejów oraz zapewnienie ich ciągłej realizacji, zarówno na poziomie państwa, jak i na poziomie międzyludzkim.
Prawa człowieka jako punkt wyjścia
Mimo, że katalog praw człowieka jest bardzo szeroki i dotyczy rozmaitych wymiarów życia, to jednak za najbardziej podstawowe prawa jednostki uznaje się wolność oraz godność, z nich bowiem wypływają inne prawa, np. prawo do swobody wypowiedzi, prawo do wolności sumienia etc. Z tych podstawowych praw wynika także równość każdego człowieka wobec prawa oraz wobec innych ludzi. Aby jednak mówić o równości jednostek wobec prawa i wobec siebie prawo musi stać się skuteczne oraz zapewniać realizację praw jednostki w każdym aspekcie i wymiarze życia jednostki. Od lat jednak obserwujemy, że w aspekcie samego Internetu oraz wszystkiego co dzieje się w ramach Internetu prawo bardzo zawodzi.
Prawo nie nadąża
W dużej mierze spowodowane jest to dynamiką Sieci i samej cyfryzacji społeczeństwa, która doprowadziła do wykreowania się społeczeństwa otwartego, informacyjnego. Społeczeństwa, którego centrum jest Internet, informacja oraz to co można z tą informacją zrobić. Prawo nie nadąża za społecznymi trendami czy nowymi polami eksploatacji Internetu choćby z tak prozaicznego powodu, jak długość procesu legislacyjnego. W dzisiejszych czasach nie jest niecodzienną sytuacja, kiedy długość procesu legislacyjnego, zarówno na szczeblu państwa, jak i Unii Europejskiej, przewyższa żywotność danego trendu czy pola eksploatacji Internetu. Tworzone przez państwo prawo staje się więc już de facto nieaktualne i często niepotrzebne już w chwili jego wejścia w życie.
Kolejnym problemem prawa stanowionego jest jego nieprzystosowanie do realiów technicznych Internetu już na etapie tworzenia. Doskonałym i aktualnym przykładem takiej legislacji jest będące już w końcowym etapie procesu legislacyjnego Rozporządzenie Komisji Europejskiej o nazwie General Data Protection Regulation. Otóż w artykule 17 owego Rozporządzenia legislator formalnie sankcjonuje istnienie „prawa do bycia zapomnianym”, które wcześniej istniało w zasadzie jedynie na podstawie przepisów ogólnych i orzecznictwa sądów Państwo członkowskich UE oraz Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Sama koncepcja prawa do bycia zapomnianym (right to be forgotten) wydaje się być słuszna, ale jego realizacja z przyczyn czysto technicznych wydaje się być niemożliwa bądź bardzo trudna do zrealizowania. Prawo do bycia zapomnianym najczęściej stosowane było w kontekście administratorów wyszukiwarek internetowych i prowadzić miało do ukrycia w wynikach wyszukiwania linków prowadzących do danej informacji. Jednakże działanie takiego nie usuwa fizycznie istniejących informacji, a jedynie „ukrywa” je przed użytkownikiem. Użytkownicy dysponujący jednak bezpośrednim linkiem wciąż mają dostęp do informacji ukrytej przez administratora wyszukiwarki i w dalszym ciągu mogą ją udostępniać innym. GDPR we wspominanym już art. 17 nakazuje aby administrator danych, co do których zgłoszone zostało żądanie usunięcia oraz zaprzestania dalszego rozpowszechniania ma obowiązek dołożyć wszelkich starań oraz środków technicznych, aby poinformować osoby trzecie przetwarzające te informacje o złożonym przed podmiot danej informacji wniosku o jej usunięcie. Nie ma jednak wątpliwości, że w realizacja prawa do bycia zapomnianym będzie musiała polegać na składaniu wniosku o usunięcie informacji do każdego pomiotu dysponującego kopią informacji, a to wydaje się być trudne do wykonania. Z tego też powodu prawo do bycia zapomnianym ustanawiane przez GDPR może okazać się w dużej mierze regulacją martwą, a tryumf odniesie stwierdzenie, że „w Internecie nic nie ginie”.
Kolejnym ważnym aspektem prawa w Internecie jest konieczność wypośrodkowania praw jednostki będącej podmiotem informacji – prawa do prywatności, prawa do godności, nienaruszania dóbr osobistych oraz praw pozostałych jednostek w społeczeństwie – prawa do swobody wypowiedzi czy prawa do informacji. Odpowiednie wyważenie tych praw nastręcza w praktyce wiele trudności i nigdzie na świecie nie może uchodzić za idealne.
Analizując kwestie skuteczności prawa w Internecie nie sposób nie wspomnieć o aspekcie terytorialnym, prawo bowiem ma charakter wewnętrzny, jest obowiązujące jedynie w obrębie danego państwa, albo grupy państw. Internet natomiast ma charakter transgraniczny – czyn/zdarzenie/naruszenie może mieć co do zasady miejsce w każdym miejscu globu, a skutki będą odczuwalne dla podmiotu mieszkające w zupełnie innym miejscu. Ten transgraniczny wymiar Internetu przysparza ustawodawcy wiele problemów i stawia wiele przeszkód prawnych oraz natury faktycznej.
Zmiana sposobu myślenia o prawie Internetu
Jak więc powinno wyglądać prawo w erze cyfryzacji? Nie ulega wątpliwości, że powinno być maksymalnie syntetyczne i precyzyjne, tak aby swoją ogólnością obejmować maksymalnie wiele aspektów i wymiarów życia w społeczeństwie informacyjnym. Prawo powinno się skupić na precyzyjnym wyznaczaniu dozwolonych norm zachowania, jedynie syntetycznie wskazując na rodzaj danych i pól eksploatacji Internetu. Ponadto koniecznym wydaje się szersza współpraca pomiędzy poszczególnymi państwami, czy to w ramach międzynarodowych umów bilateralnych, czy multilateralnych. W niektórych kręgach otwarcie mówi się o koncepcji stworzenia zharmonizowanego prawa dla wielu krajów wraz z wyspecjalizowanymi, międzynarodowymi organami mającymi za zadanie egzekwowanie praw wynikających z ustalonych przez państwa przepisów. I choć idea ta nie zyskuje szerszej aprobaty to warto zastanowić się czy Internetu nie powinniśmy traktować jako globalnego, wspólnego dobra, będącego ponadpaństwową przestrzenią, posiadającą autonomiczne regulacji oraz autonomiczne organy, będące efektem międzynarodowej współpracy państw i ludzi.
Koncepcja ta w dzisiejszej perspektywie wydaje się być jednak nieco utopijna, jednakże za kilka bądź kilkanaście lat może zyskać na znaczeniu. Konieczność walki z cyberterroryzmem i naruszeniami związanymi z istnieniem tzw. darknetu, skupionego wobec cyberprzestępców oraz treści łamiących prawa poszczególnych państw może stać się zalążkiem współpracy ponad podziałami w dziedzinie Internetu. Internet stał się bowiem całkowicie zdecentralizowaną, transgraniczną przestrzenią, która zyskuje na znaczeniu w każdym aspekcie naszego życia – w życiu rodzinnym, społecznym, w biznesie czy w pracy, a jej niekontrolowany i chaotyczny rozwój może zagrozić bezpieczeństwo poszczególnych jednostek w społeczeństwie, jak i całych państw.
Zdjęcie: Skley via Remodel Blog / CC BY-ND